Andrzej Radke

Partner, Portfolio Director

Miłośnik tenisa, Chałup i… hip-hopu. Andrzej Radke w naturalny sposób łączy pozornie odległe dziedziny. Nam opowiada, dlaczego tak wyjątkowy jest klimat Półwyspu Helskiego oraz jakim gestem Pezet skradł jego serce.

fot. archiwum prywatne

Urodziłeś się w Łodzi, jednak nie tylko to miasto skradło Twoje serce. Co takiego mają w sobie Chałupy, że ciągnie Cię tam od lat?

Andrzej Radke: Gdy miałem 17 lat, wujek zabrał mnie do Chałup na windsurfing. I od razu zagrało. To miejsce ma wyjątkowy klimat. Na tamtejszych kempingach widzisz i Daewoo Matizy i Porsche Panamery. Ludzi, którzy przyjeżdżają w białych koszulach i osoby w przysłowiowych dresach. W Chałupach można poczuć się jak jedna wielka rodzina. Pamiętam, jak dotarliśmy tam kiedyś z wujkiem w środku nocy. Nie było wtedy jeszcze autostrady, a droga z Łodzi nad morze zajmowała nie trzy godziny, a siedem. Rozkładaliśmy się na kempingu, gdy tuż obok zakopało się jakieś auto ze średniej półki. Na pomoc ruszyło mu Porsche Panamera. Gdy udało się wyciągnąć samochód, kierowcy przybili sobie „piątkę”, usiedli i wypili wspólnie piwo. To wydarzenie fajnie oddaje klimat Chałup.

Oczywiście, nie można też pominąć faktu, że u wybrzeży Półwyspu Helskiego jest bardzo płytko. Jeśli więc ktoś uczy się surfować, może czuć się bezpiecznie.

Sam windsurfing sprawia mi bardzo dużą przyjemność, choć wymaga cierpliwości. Surfuję kilka razy w roku. Wraz z przyjaciółmi jeździmy do Chałup na dłuższe weekendy – majówkowy oraz czerwcowy i oczywiście w wakacje. W ogóle fajne jest to, że stanowimy świetną paczkę, choć reprezentujemy zupełnie różne branże – ja finanse i nieruchomości, a moi przyjaciele organizują koncerty hip-hopowe, w czym również i ja się udzielam. To taka moja dodatkowa działalność.

Sam też słuchasz hip-hopu?

AR: Tak. Odkąd w moim życiu zaczęła być obecna muzyka – a więc mniej więcej od gimnazjum - to zawsze był to hip-hop. Fascynuje mnie jego szczerość, autentyczność. Hip-hop zasłynął tym, że młodzi ludzie chcieli coś przekazać, zamanifestować. I nagle okazało się, że naprawdę mają coś ciekawego do powiedzenia.

W ogóle fajne jest to, że stanowimy świetną paczkę, choć reprezentujemy zupełnie różne branże – ja finanse i nieruchomości, a moi przyjaciele organizują koncerty hip-hopowe, w czym również i ja się udzielam. To taka moja dodatkowa działalność.

Którego z raperów cenisz najbardziej?

AR: Zeusa. To raper z Łodzi. Totalnie utożsamiam się z jego tekstami i nie ukrywam, że kiedyś pomogły mi w życiu prywatnym. Cenię też bardzo Pezeta i Quebonafide. Ten drugi - poza tym, że tworzy dobrą muzykę - ma nieoczywisty, wyróżniający się marketing. Stosował go nawet wtedy, gdy nie był jeszcze znany, np. 31 grudnia 2013 r. o godzinie 23.30 wydał krążek pt. „Płyta roku”. Kilka miesięcy później, posypały się nagrody. Krążek okazał się tak dobry i mocny, że rzeczywiście został płytą roku.

Później, gdy Quebo zaczął zarabiać spore pieniądze, ruszył w podróż po świecie. Swoje teledyski nagrywał w różnych krajach, m.in. w Brazylii czy na Madagaskarze. Wydał też książkę „Egzotyka. Wywiad rzeka”. Marketing tego artysty zawsze mnie ciekawił. Interesującym ruchem był choćby „zmieniony” image Quebo przy okazji premiery płyty w 2020 r.

Polska scena hip-hopowa robi wrażenie? Równa do najlepszych?

AR: Oczywiście, weźmy np. Taco Hemingwaya, którego utwory zyskały 1 miliard odsłuchań na Spotify.

Wielu polskich raperów daje też dziś koncerty z orkiestrą. Wynajmują na nie całe teatry czy filharmonie. Połączenie tych dwóch stylów – orkiestry i hip-hopu robi na mnie piorunujące wrażenie. Byłem na paru koncertach tego typu, m.in. O.S.T.R.-ego czy Artura Rojka. Kilka numerów w podobnym stylu nagrał też Pezet.

Ci artyści mają coś do powiedzenia, ich utwory mówią o prawdziwych przeżyciach, emocjach. Hip-hop robiony po pieniądze, wyświetlenia na Youtubie czy streamingi na Spotify’u w ogóle mnie nie kręci.

Sam dużo czytam, oglądam, słucham. Mam w domu całą masę płyt, ponieważ zawsze wychodziłem z założenia, że należy wspierać artystów, zwłaszcza tych na początku drogi.

Masz bardzo dużą wiedzę na temat hip-hopu. Skąd ją czerpiesz?

AR: Moi przyjaciele siedzą w tym totalnie. Jak wcześniej wspomniałem, organizują koncerty hip-hopowe, głównie w Łodzi i Krakowie, a ja ich w tym wspieram. Wspólnymi siłami wydaliśmy też płytę młodego rapera z Łodzi. Pomagamy mu rozwinąć skrzydła na rynku muzycznym. Pełnimy funkcję managera i producenta.

Sam dużo czytam, oglądam, słucham. Mam w domu całą masę płyt, ponieważ zawsze wychodziłem z założenia, że należy wspierać artystów, zwłaszcza tych na początku drogi. Takie już mam podejście - gdy lepsza drużyna gra z gorszą, zawsze kibicuję tej drugiej.

I co ciekawe, sam dwukrotnie wystąpiłem w teledysku hip-hopowym.

Z jakim krążkiem nigdy byś się nie rozstał?

AR: „Zeus. Nie żyje” z 2012 r. To płyta bardzo emocjonalna, o przeżyciach, które były mi w tamtym okresie bardzo bliskie. Choć dziś jestem na zupełnie innym etapie życia, nigdy bym tej płyty nie oddał.

Drugi bardzo ważny dla mnie krążek to „Muzyka emocjonalna” Pezeta z czerwca 2009 r. Wiąże się z nim bardzo ciekawa historia. Zamówiłem tę płytę w przedsprzedaży, jednak - ze względu na błąd w firmie kurierskiej - dotarła do mnie około 2-3 tygodnie po premierze, z dołączonym giftem na pocieszenie.

Pamiętam, że jakiś czas później jechałem na spotkanie z tatą. Byłem już mocno spóźniony, gdy zaczął dzwonić do mnie jakiś numer prywatny. Myślałem, że to tata, bo używał wtedy numeru zastrzeżonego i ogólnie nie lubi, kiedy ktoś się spóźnia. Jednak gdy odebrałem, usłyszałem: „Cześć, z tej strony Pezet”. Byłem w szoku. W pierwszej chwili myślałem, że to automat. Szybko się jednak okazało, że nie. Pezet przeprosił, że płyta nie dotarła na czas, zapytał jak mi się podobała.

Wtedy to było dla mnie wielkie wow. A dziś, po latach pracy w finansach, nieruchomościach i obsłudze klienta, mogę dodatkowo powiedzieć, że Pezet wyprzedził świat o jakieś 10 lat. W 2009 r. zdobył listę osób, które nie dostały płyty na czas, sięgnął po telefon i zadzwonił. Jako prezes, organizator, artysta. Nie pracownik. Nie wiem, ile osób obdzwonił, ale tym prostym gestem kupił moje muzyczne serce.

Piłka była w moim życiu od dziecka. Przez kilka lat trenowałem w lokalnym łódzkim klubie. I oczywiście kibicuję Widzewowi, w końcu mieszkam w Łodzi.

O hip-hopie moglibyśmy rozmawiać godzinami, ale wróćmy jeszcze na chwilkę do sportu. Mówiłeś o windsurfingu, ale to niejedyny sport, jaki uprawiasz?

AR: Od kilku lat trenuję też tenisa ziemnego. Staram się to robić regularnie, choć w polskich warunkach nie zawsze jest to proste. Po pierwsze, trzeba mieć kompana, a po drugie - dobrą pogodę albo profesjonalny, zadaszony obiekt, których niestety brakuje w Łodzi. Mówił o tym nawet kiedyś na konferencji nasz słynny łódzki tenisista – Jerzy Janowicz. W ogóle to od niego zaczęła się moja przygoda z tenisem. Mieszkamy na jednym osiedlu, chodziliśmy do tej samej szkoły, jesteśmy w podobnym wieku. To człowiek, który osiągnął ogromny sukces – jako amator wszedł do półfinału dużego turnieju. Jego historia jest bardzo inspirująca – przez wiele lat rodzice mocno inwestowali w jego rozwój, ale Jerzy nie mógł się przebić.

W końcu przyszedł taki moment, że zupełnie zaczęło brakować mu pieniędzy, spał nawet w samochodzie. I wtedy, niespodziewanie, jego kariera wystrzeliła.

Razem z kolegą „wkręciliśmy się” zarówno w tenisa jak i Janowicza. To były lata 2012-2013.

Na początku grywaliśmy po cztery razy w tygodniu. Dziś robimy to znacznie rzadziej, głównie ze względu na obowiązki zawodowe. Mój tryb pracy jest nieszablonowy, z kolei kolega pracuje na zmiany. Trzeba się dograć.

Oglądasz mecze tenisowe?

AR: Nie wszystkie, ale jeśli już, to jest to tenis męski. Damski w ogóle mnie nie kręci. Oczywiście Iga Świątek jest tu wyjątkiem, bo staje się ikoną.

Inaczej jest z piłką nożną. Jeśli rozgrywany jest turniej Ligii Mistrzów albo gdy gra nasza kadra, zawsze pilnuję, by o godzinie 20.45 włączyć transmisję.

Piłka była w moim życiu od dziecka. Przez kilka lat trenowałem w lokalnym łódzkim klubie. I oczywiście kibicuję Widzewowi, w końcu mieszkam w Łodzi.

fot. archiwum prywatne

Mam też to szczęście, że interesuję się tym, czym zajmuję się zawodowo, a więc finansami i nieruchomościami. Czytam dużo publikacji z tej dziedziny. Bardzo lubię też książki dotyczące rozwoju osobistego i psychologii.

Czytasz też biografie. Bierzesz pod lupę również sportowców?

AR: Tak, ostatnio czytałem – i to po raz kolejny - biografię tenisisty Andre Agassiego.

To ciekawa opowieść nie tylko o karierze. Andre Agassi jako dziecko nienawidził tenisa, bo był do niego zmuszany przez ojca. Od razu po powrocie ze szkoły, zabierał do garażu rakietę i tysiące razy odbijał nią piłkę. Przez tę „nienawiść” zrobił rzeczy nieprawdopodobne.

Wcześniej wróciłem też do bardzo mocnej biografii Jakuba Błaszczykowskiego.

Na Gwiazdkę dostałem z kolei książkę Zbigniewa Bońka. Przymierzam się do jej lektury.

Mam też to szczęście, że interesuję się tym, czym zajmuję się zawodowo, a więc finansami i nieruchomościami. Czytam dużo publikacji z tej dziedziny. Bardzo lubię też książki dotyczące rozwoju osobistego i psychologii. Umysł ludzki jest tak niezbadany, szeroki i ciekawy. Czytanie o nim poszerza horyzonty i skłania do refleksji. Najlepszym przykładem jest książka „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym”, Daniela Kahnemana. Autor dostał za nią Nobla.

Przeczytaj też:

Mateusz Marczak

Partner Zarządzający Departamentem Rozwoju Relacji Portfolio Director

czytaj więcej

Patryk Lemieszek

Partner Portfolio Director

czytaj więcej

Tomasz Lelas

Partner Portfolio Director

czytaj więcej