Mateusz Marczak

Partner Zarządzający Departamentem Rozwoju Relacji, Portfolio Director

Poznać go można po perfekcyjnie skrojonym garniturze, dużej ekspresji i oddaniu rodzinie. Z pamięci cytuje książki dla dzieci, po jednym dźwięku wyłapuje utwory Zimmera, a dzięki pizzy własnej roboty zdobył żonę. Mateusz Marczak opowiada o roli ojca, żelaznej dyscyplinie i byciu testerem słodkości.

fot. archiwum prywatne

Jakim jesteś tatą?

Mateusz Marczak: Bardzo uczuciowym. Mam dwóch braci, mój tata też ma brata, a on ma trzech synów. Było dla mnie oczywiste, że jeśli w rodzinie pojawi się kolejne dziecko, to będzie to chłopiec.

Gdy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli córeczkę, było to ogromnym zaskoczeniem, ale takim pozytywnym. Kiedy urodziła się Nelcia, przewartościował się cały mój świat, a ona stała się moim oczkiem w głowie. W chwili, kiedy dowiedziałem się, że będziemy mieli drugą córeczkę, na początku pojawiły się pewne obawy. Nie chodziło absolutnie o to, że będzie to ponownie dziewczynka, ba nawet nie dopuszczałem innej myśli i pragnąłem drugiej córeczki, ale zastanawiałem się czy będę mógł darzyć taką samą miłością obie. Jak tylko Mikusia pojawiła się na świecie, wszelkie wątpliwości uleciały w oka mgnieniu.

Ciężko mi słowami opisać ten stan, ale myślę, że w moim przypadku miłość do dzieci jest nieograniczona i nie ma faworyzacji. Teraz mam dwa oczka w głowie i staram się dla nich mieć jak najwięcej czasu.

Późno wracasz do domu?

MM: Standardowo 18-19, czasami nieco później. Chcę wtedy nadrobić czas, w którym mnie nie było. I dlatego często w chwili, gdy dziewczynki powinny się już wyciszać do spania, trwa zabawa. Nawet wtedy, gdy wracam mocno zmęczony, gdy tylko zobaczę uśmiechnięte twarze, które wręcz czekają na zabawę, zmęczenie odchodzi na bok.

W ogóle to fantastyczne uczucie, gdy wracam do domu po pracy, otwieram drzwi i dziewczyny rzucają mi się w ramiona krzycząc „tata”. To rozbraja na czynniki pierwsze.

Ćwiczę pod okiem trenera, byłego mistrza Europy w karate kyokushin. Sprawia mi to dużą radość, ale też uważam, że przy takim tempie życia jakie mam, sport jest niezbędny. Jeśli go nie ma, pojawia się frustracja, która przenosi się na rodzinę i życie prywatne.

Usypiasz?

MM: Tak, dzielimy się z żoną. I zawsze czytamy książki. Sam pamiętam ze swojego dzieciństwa, że tata czytał nam codziennie na dobranoc.

A co Ty czytasz dziewczynkom?

MM: Nela swego czasu uwielbiała „Ralpha Demolkę”. Był taki okres, że mogłem cytować tę bajkę z pamięci – przez trzy miesiące czytaliśmy ją dzień w dzień. Potem były bajki o księżniczkach.

Ale czytamy też inne książki. Ostatnio naszym bohaterem był Kaczor Donald, który wybrał się na wycieczkę do muzeum, a aktualnie jesteśmy na trzecim rozdziale „Doktor Dolittle i jego zwierzęta”.

Wstajesz rano?

MM: Dwa razy w tygodniu o 4.30, bo o 6.30 mam w Warszawie trening, a że mieszkam w Sochaczewie, godzinę zajmuje mi sam dojazd. Ćwiczę pod okiem trenera, byłego mistrza Europy w karate kyokushin. Sprawia mi to dużą radość, ale też uważam, że przy takim tempie życia jakie mam, sport jest niezbędny. Jeśli go nie ma, pojawia się frustracja, która przenosi się na rodzinę i życie prywatne.

Sport towarzyszy mi od najmłodszych lat. Ja i mój starszy brat – jako dzieci - mieliśmy swoje kimona i jeździliśmy na treningi karate. W gimnazjum przez kilka lat ćwiczyłem natomiast Kung-Fu Modliszki, z kolei tuż przed wybuchem pandemii zacząłem praktykować Muay Thai.

Sztuki walki nie tylko odcisnęły piętno na mojej osobie w postaci chęci ruchu, zdobywania nowych umiejętności czy osiągania kolejnych celi, ale również z poziomu rozwoju psychicznego i duchowego. Uczą dużo cierpliwości, staranności i niekiedy powtarzania tych samych ruchów kilkaset razy, dzięki czemu w końcu możemy dojść do perfekcji. Myślę, że to dotyczy każdej dyscypliny sportowej i ma olbrzymie przełożenie na nasze codzienne życie.

Takie poranne wstawanie czasami bywa naprawdę męczące, ale staram się wtedy myśleć o satysfakcji, jaką daje mi porządny poranny trening i przyświeca mi też konkretny cel.

Zdarzyło Ci się, że budzik zadzwonił o tej 4:30, a Ty powiedziałeś: „nie jadę”?

MM: Tak, ale zadzwonił o 4:38 i wtedy już wstałem. Gdy wyjeżdżam z domu, daję każdej z dziewczyn po buziaku.

Takie poranne wstawanie czasami bywa naprawdę męczące, ale staram się wtedy myśleć o satysfakcji, jaką daje mi porządny poranny trening i przyświeca mi też konkretny cel. Ponadto często mam to szczęście, że mogę obserwować wschodzące słońce, które nastraja pozytywnie i daje niesamowitą energię. To jest taki mój czas.

Weekendy masz całe wolne?

MM: W ostatnim czasie nasze weekendy były mocno zabiegane, zaczęliśmy się mijać z żoną. Karola rozpoczęła nową, intensywną przygodę z cukiernictwem - Bonjour Sucre. Zamówienia piętrzyły się właśnie na piątki i soboty.

Wypieki artystyczne pochłaniają ogólnie sporo czasu - mało osób o tym wie, że np. przygotowanie tortu zajmuje trzy dni.

Jesteś pierwszym testerem?

MM: Karola bardzo się liczy z moją opinią, dlatego że jestem absolutnie szczery, tam nie ma żadnej kokieterii. Działa to też w drugą stronę, zdanie mojej żony jest dla mnie bardzo ważne.

Które ze słodkości są Twoimi faworytami?

MM: Makaroniki. Są przepyszne. Kiedyś Karola robiła je zgodnie z przepisem. Teraz kombinuje, bawi się, wprowadza różne smaki, kolory. Robi to z dużym pietyzmem. Gdy coś jej nie wychodzi, analizuje i zastanawia się, gdzie popełniła błąd.

Pizzę robimy zazwyczaj w weekendy. To taki nasz wspólny, radosny czas - zawsze gra muzyka i najczęściej kończy się tańcami, które zaczynają dziewczynki. Tańczymy w kuchni. Są wygłupy, mnóstwo śmiechu, to niesamowite chwile.

Jak poznałeś swoją żonę?

MM: Na studiach. Karola od początku zawróciła mi w głowie, niestety była w związku z kimś innym i nie dała się zaprosić na kawę. Ale podobno zwróciłem jej uwagę, gdy kiedyś z dużą pasją opowiadałem na korytarzu jak robię pizzę. Nasze drogi się jednak rozeszły – Karola po roku przeszła na studia zaoczne, ja pozostałem na dziennych. I któregoś dnia, na jednej z imprez studenckich pojawiła się właśnie ona ze swoją przyjaciółką. Okazało się, że nie jest już w związku i tak nasza znajomość zakiełkowała.

Wciąż robisz tę pizzę?

MM: Robię, aczkolwiek ostatnio zaczął mnie wyręczać Thermomix. Korzystam z technologii, bo robienie pizzy jest dosyć czasochłonne – trzeba zrobić zaczyn, rozrobić ciasto, poczekać aż wyrośnie. Tymczasem urządzenie robi ciasto w minutę, dzięki temu oszczędzam sporą część czasu, którego tak bardzo mi brakuje.

Jaką lubicie najbardziej?

MM: Lekko ostrą, zawsze musi być rukola, mozzarella, salami piccante albo chorizo, oliwki, ostre papryczki i sos, który też robimy sami. Do tego wytrawne, ale lekko owocowe białe wino. Dziewczynki natomiast klasyczną Margheritę.

Pizzę robimy zazwyczaj w weekendy. To taki nasz wspólny, radosny czas - zawsze gra muzyka i najczęściej kończy się tańcami, które zaczynają dziewczynki. Tańczymy w kuchni. Są wygłupy, mnóstwo śmiechu, to niesamowite chwile.

fot. archiwum prywatne

Dźwięki powodują, że wyobrażasz sobie stronę pytająca i odpowiadającą. To jest przepiękne. Tak jak dla Zimmera w muzyce najważniejszy jest dialog, również dla mnie stanowi on niezbędną część życia.

Co robicie, gdy macie czas tylko dla siebie?

MM: Zwykle wyjeżdżamy. W tym roku byliśmy już w Hiszpanii, a parę dni temu wróciliśmy z miejsca, które w poprzednie wakacje skradło nasze serca, Santorini. Za każdym razem, gdy wracamy z podróży do domu, zdajemy sobie sprawę jak fantastycznie się czujemy, jak bardzo jesteśmy „naładowani” słońcem, jaką mamy energię do działania. Oprócz tego, że się relaksowaliśmy, mieliśmy też czas dla siebie. Nie było mijania się.

Gdyby nie Polska to, gdzie byś widział siebie?

MM: W którymś z krajów latynoskich. Jestem ekspresyjnym człowiekiem. Lubię szybki przekaz informacji, sam szybko mówię i lubię, jak ktoś mówi do mnie tak samo. Inaczej funkcjonuję w cieplejszym klimacie, ponadto uwielbiam owoce morza i szum fal.

I latynoska muzyka. Tańczysz?

MM: Bardzo lubię tańczyć, zwłaszcza w parze z moją żoną. Ogólnie uwielbiam muzykę. Przez kilka lat uczyłem się gry na keyboardzie i pianinie. Mój nauczyciel bardzo zachęcał mnie też do śpiewania. Gdy w szkole były jakieś przedstawienia, uczestniczyłem w nich i nie ukrywam, sprawiało mi to ogromną radość.

Pamiętam też z dzieciństwa, że gdy bawiliśmy się z braćmi klockami Lego, mama włączała nam piosenki „Modern Talking”. To był szał, do tej pory je lubię. To taka sentymentalna podróż.

Muzyka towarzyszy mi przez większość czasu. Są jednak też takie momenty, kiedy cisza wygrywa i jest to najprzyjemniejszy dźwięk.

Jest ktoś, kogo szczególnie lubisz słuchać?

MM: Podziwiam kunszt Hansa Zimmera. Gdy oglądaliśmy ostatnio z Karolą serial „The Crown”, wystarczyły trzy dźwięki, żebym odgadł, że to on.

Czytałem większość wywiadów z Zimmerem, w jednym z nich powiedział, że dla niego w muzyce najważniejszy jest dialog. I zachęcam każdego, żeby posłuchać jego utworu, właśnie pod kątem dialogu. To coś fantastycznego. Dźwięki powodują, że wyobrażasz sobie stronę pytająca i odpowiadającą. To jest przepiękne. Tak jak dla Zimmera w muzyce najważniejszy jest dialog, również dla mnie stanowi on niezbędną część życia.

fot. archiwum prywatne

Co grałeś na keyboardzie?

MM: Bardzo różne melodie, ale do tej pory potrafię zagrać np. „Balladę dla Adeliny”. Cały czas mam mój keyboard, stoi w pokoju Neli.

Choć nie używam go zbyt często, patrząc na nuty, jestem w stanie zagrać każdą melodię, w zasadzie wszystko co wpadnie nam do głowy lub to co chciałyby usłyszeć dziewczynki. Tradycją już jest, że w okresie Bożego Narodzenia gramy i śpiewamy kolędy całą rodziną.

Jesteś humanistą czy raczej umysłem ścisłym?

MM: Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Nigdy nie miałem problemu z nauką, zdobywanie wiedzy przychodziło i nadal przychodzi mi dość lekko, a co najważniejsze wdrażanie jej do życia równie szybko. Z tego co pamiętam, gimnazjum kończyłem ze średnią 5,53, a ostatnio zdałem egzamin kończąc studia MBA z wyróżnieniem. Myślę, że te umiejętności nadal pozostały. Ja po prostu uwielbiam zdobywać nową wiedzę bez względu na dziedzinę. Jeśli coś nie jest dla mnie zrozumiałe, zawsze szukam wyjaśnienia, aby zaspokoić swoją ciekawość.

W czasach gimnazjalnych byłem przewodniczącym samorządu szkolnego, a na studiach – przez trzy lata – starostą swojego roku oraz przewodniczącym komisji rozrywki i turystyki w samorządzie. Natomiast w liceum doświadczyłem dość twardego zderzenia z rzeczywistością i to trochę na własne życzenie. Etap buntu, nowych doświadczeń, większej swobody i znajomości ze starszymi uczniami, którzy sporo wagarowali spowodował, że w którymś momencie miałem 130 godzin nieobecności. Po którymś zebraniu niestety nie było tak wesoło w domu, a w konsekwencji musiałem osobiście przepraszać każdego nauczyciela, w szczególności panią od języka polskiego, którą serdecznie pozdrawiam. Dziś mówię to ze śmiechem, ale była to dla mnie na pewno lekcja pokory i doświadczenie, które zostanie ze mną do końca. Myślę, że dzięki temu będę też miał inne spojrzenie na edukację moich córeczek (śmiech).

Rodzina, podróże, muzyka, – to już trzy słabości. Masz jeszcze inne?

MM: Garnitury - uwielbiam w nich chodzić. Garnitur to moja „druga skóra”. Może raz na rok uda mi się znaleźć w sklepie taki, który uznam, że jest „ok”, ale to ok i tak będzie naciągane. Jestem dużym estetą, zwracam uwagę na szczegóły i lubię, gdy wszystko jest ze sobą spójne. Perfekcyjny garnitur to taki, który został uszyty na miarę, ktoś poświęcił na to sporo czasu i zrobił to nie dość, że ze ogromną precyzją, wyjątkową jakością, to jeszcze specjalnie dla Ciebie. Według mnie garderoba jest formą wyrazu naszej osobowości. Bardzo ważne jest, aby nie tylko w ubiorze, ale w każdej dziedzinie życia być spójnym i czuć się komfortowo. Dopiero to zapewni nam wewnętrzny spokój i pozwoli utrzymać harmonię z samym sobą na poziomie myśli i działań.

Przeczytaj też:

Patryk Lemieszek

Partner Portfolio Director

czytaj więcej

Tomasz Lelas

Partner Portfolio Director

czytaj więcej

Andrzej Radke

Partner Portfolio Director

czytaj więcej